I już dawno po świętach, dawno po sylwestrze a ja praktycznie zapomniałam jak wygląda kuchnia u mnie w domu. Przez miesiąc w zasadzie nie miałam kiedy spędzić w niej trochę czasu. Nie dość, że w pracy sporo roboty to jeszcze licencjat sam się nie napisze a terminy gonią. Ale trochę pokombinowałam i mogłam sobie pozwolić na krótką wizytę w domu a tym samym w kuchni. Wstałam z samego rana i zabrałam się za pichcenie, a wyzwanie niemałe - karpatka.
Tyyyyle się naczytałam, o tym że krem nie wychodzi, że 'karpaty' albo wcale nie rosną albo rosną a potem opadają. Tak więc do pieczenia przystępowałam z niemałym stresem i obawą czy się uda, ale od razu wam powiem że wyszło tak jak sobie tego życzyłam a strach ma jak zwykle wielkie oczy.
ciasto.
woda 1 szkl.
margaryna 1/2 kostki
mąka pszenna 1 szkl.
jajka 4 szt.
proszek do pieczenia pół łyżeczki
krem.
mleko 1/2 litra
mąka ziemniaczana 2 łyżki
mąka pszenna 2 łyżki
cukier 1 szkl.
cukier 1 szkl.
cukier waniliowy 1 szt.
margaryna 1 kostka
żółtko 1 szt.
dodatkowo : cukier puder do posypania całości , bacha mniejsza od standardowej (około 25x36 cm)
Najpierw przygotowujemy ciasto. Musimy przygotować 2 placki, więc najlepiej byłoby posiadać 2 takie same blachy. Jeśli tak jak ja posiadacie jedną, trzeba będzie upiec jeden placek po drugim.
Wodę musimy zagotować z margaryną.
Następnie dodajemy do tego mąkę i przez cały czas energicznie mieszając prażymy koło 5 minut, aż masa uzyska konsystencję purree.
Następnie dodajemy do tego mąkę i przez cały czas energicznie mieszając prażymy koło 5 minut, aż masa uzyska konsystencję purree.
Garnek ściągamy z ognia i odstawiamy do ostygnięcia. Następnie do ostudzonego ciasta dodajemy 4 jajka. Jajka wbijamy pojedynczo i każde po kolei ucieramy z ciastem do momentu uzyskania jednolitej masy.
Na koniec do masy dodajemy proszek do pieczenia i całość delikatnie mieszamy.
Na koniec do masy dodajemy proszek do pieczenia i całość delikatnie mieszamy.
Blachę smarujemy dokładnie tłuszczem (ja użyłam do tego oleju) i wykładamy mniej więcej połowę ciasta tworząc cienką warstwę. Ciasto jest dość klejące więc ja zrobiłam to natłuszczonymi dłońmi i nie było aż tak strasznie.
Blachę wkładamy do nagrzanego do 200 - 230 stopni piekarnika i pieczemy około 35 minut.
Tym sposobem nasze 'karpaty' gotowe. Pozostaje przygotowanie kremu.
W pół szklanki mleka musimy rozmieszać żółtko.
Następnie dodajemy do tego obie mąki.
Całość mieszamy tak długo aż nie będzie żadnych grudek. Resztę mleka gotujemy na wolnym ogniu z cukrem i cukrem waniliowym. Rozczyn mąki dodajemy do gotującego się mleka i cały czas energicznie mieszamy aż masa uzyska konsystencję budyniu.
Następnie dodajemy do tego obie mąki.
Całość mieszamy tak długo aż nie będzie żadnych grudek. Resztę mleka gotujemy na wolnym ogniu z cukrem i cukrem waniliowym. Rozczyn mąki dodajemy do gotującego się mleka i cały czas energicznie mieszamy aż masa uzyska konsystencję budyniu.
Następnie budyń odkładamy do momentu kiedy całkowicie ostygnie. Kiedy będzie już zimny ucieramy margarynę powoli go dodając w małych ilościach. Jeśli będziemy dodawać ciepły budyń margaryna zacznie się rozpuszczać i masa będzie zbyt rzadka.
W blasze układamy jeden z placków. Na placek wylewamy nasz krem i rozsmarowujemy go, no i na koniec przykrywamy krem naszym drugim plackiem. Całość posypujemy cukrem pudrem i wstawiamy do lodówki do schłodzenia.
Gotowe. Smacznego !
Przed robieniem tego ciasta naprawdę czułam stracha i będąc wręcz pewna, że coś się nie uda. Na szczęście okazało się, że nie taki diabeł straszny i dodatkowo pierwszy raz miałam okazje przygotowywać ciasto, które robi się na wodzie, tak więc kolejne nowe kuchenne doświadczenie zaliczone. Zarówno 'karpaty' jak i krem wyszły dobrze. Oprócz tego że do kremu zapomniałam dodać cukru i wyszedł trochę mniej słodki niż powinien, ale to w zasadzie w niczym nie przeszkadza.
Jeżeli ktoś posiada 2 blachy to wszystko idzie w miarę szybko. Ja nie dość, że mam jedną blachę to jeszcze robię zdjęcia, więc trochę czasu w kuchni posiedziałam, ale dla mnie to sama radość.
Jeżeli ktoś posiada 2 blachy to wszystko idzie w miarę szybko. Ja nie dość, że mam jedną blachę to jeszcze robię zdjęcia, więc trochę czasu w kuchni posiedziałam, ale dla mnie to sama radość.
Sama w zasadzie nie pamiętam kiedy jadłam karpatkę i nie jest to raczej ciasto, które babcie czy mamy pieką na niedzielę, więc tym bardziej się cieszyłam, że teraz takie wyzwanie przed mną. Udało się ;) Karpatka nadała się idealnie na wieczorne rodzinne spotkanie przy kartach.
Oczywiście zachęcam do tego by podjąć wyzwanie i upiec karpatkę samemu. Satysfakcja jest, smak jest, zapach jest, zadowolenie obecne. A widok rosnących w piekarniku 'karpat' u mnie wywołał uśmiech i głośnie 'yeah!' :)
Zachęcam również do komentowania i polajkowania mojego fanpage'a na facebooku, zawsze będziecie wiedzieć kiedy pojawią się tu jakieś pyszne nowości.
No i chcę się z wami podzielić wielką i ogromną i potężną radością, że wreszcie nadeszła zima i jest śnieeeeeeeeg ! Oby jak najdłużej, bo Zakopane wzywa.
Miłych śnieżnych spacerów i do usłyszenia niedługo !